Media lokalne nie mają łatwo. Chcąc utrzymać się na rynku muszą lawirować pomiędzy zupełną niezależnością a utrzymywaniem się z ogłoszeń i reklam od urzędu miejskiego i spółek komunalnych. Z drugiej strony muszą konkurować z magazynem samorządowym (wideo) wydawanym przez magistrat, co prowadzi do zaburzenia rynku. Nikt nie jest w stanie osiągnąć takiego poziomu finansowania i prowadzenia mediów jak urząd, który do promocji i redakcji magazynu korzysta z pieniędzy mieszkańców i pracy urzędników. Należy postawić znak zapytania, czy wydawanie magazynu (do niedawna także bezpłatnej gazety) realizuje konieczność informowania mieszkańców o działalności gminy czy jest zwyczajnym tworzeniem materiałów medialnych. Trudno też przypisywać redakcji magazynu pełną rzetelność i utrzymywanie standardów skoro podlega ona przedstawicielom lokalnej władzy lub jest przez nią opłacana.
W Radomiu dochodzi do tego zaburzenie roli mediów lokalnych. Coraz częściej mam wrażenie, że o ile radomskie redakcje wyspecjalizowały się w informowaniu o wydarzeniach, spotkaniach i akcjach, to zupełnie zapomniały o swoich funkcjach tworzenia debaty publicznej, nie wspominając o edukacji czy rozwoju kultury. Wydawcy mediów są w większości uzależnieni finansowo od sektora administracyjnego, więc ich swoboda w kształtowaniu polityki informacyjnej jest zaburzona. Zrozumiałe jest także brak na radomskim rynku w pełni lokalnego medium z wykształconymi funkcjami kontrolnymi. Przy braku stabilności ekonomicznej (zależnej od największego reklamodawcy, to jest urzędu) ich funkcjonowanie jest skazane na szybką klęskę (za wyjątkiem redakcji obywatelskich, opartych na pracy wolontariuszy). Nie wspominam już o problemie przechodzenia dziennikarzy do pracy w urzędzie.
Patrząc na opublikowany niedawno przez urząd rejestr umów na pierwszy plan wysuwają się ogromne kwoty skierowane do redakcji i agencji medialnych na bliżej nieokreśloną promocję treści. Oczywiście za pieniądze publiczne. Należy sobie uświadomić, że kwoty te będą rosnąć i rosnąć w skali roku – podany licznik to stan na początek kwietnia 2016 roku i dotyczy WYŁĄCZNIE wydatków urzędu miejskiego. Doliczyć należy do tego kwoty z rejestrów umów spółek miejskich opublikowanych na blogu jawnyradom.blogspot.com oraz te z rejestrów nigdy nieopublikowanych np. radomskiego lotniska. Pełen ogląd na finansowanie lokalnych mediów z naszych pieniędzy jest więc ukryty skrzętnie przez lokalną władzę. Jednak to co najbardziej oburza mnie przy tych kwotach to nie ich wielkość a dysproporcje przy ich alokacji. Przyglądając się palecie lokalnych mediów łatwo możemy wskazać, które są na przysłowiowym garnuszku urzędu a które z publicznych pieniędzy nie dostały ani grosza. I tutaj pojawia się niebezpieczeństwo subiektywności i uznaniowości. Kto decydował o tym, że środki otrzyma redakcja X a nie redakcja Y. Czy ktoś kontroluje jakość i wskaźniki promocyjne, za które płacą sami mieszkańcy? Na ile o zastanej sytuacji możemy mówić w kategorii prostego podporządkowania i braku niezależności a na ile jak o niebezpiecznej symbiozie kiedy do uszu mieszkańców docierają informacje jedynie o jaskrawych przewinieniach władzy a lokalne dziennikarstwo śledcze i opinie już dawno wylądowały na cmentarzy przy Kilińskiego 30?
W Radomiu dochodzi do tego zaburzenie roli mediów lokalnych. Coraz częściej mam wrażenie, że o ile radomskie redakcje wyspecjalizowały się w informowaniu o wydarzeniach, spotkaniach i akcjach, to zupełnie zapomniały o swoich funkcjach tworzenia debaty publicznej, nie wspominając o edukacji czy rozwoju kultury. Wydawcy mediów są w większości uzależnieni finansowo od sektora administracyjnego, więc ich swoboda w kształtowaniu polityki informacyjnej jest zaburzona. Zrozumiałe jest także brak na radomskim rynku w pełni lokalnego medium z wykształconymi funkcjami kontrolnymi. Przy braku stabilności ekonomicznej (zależnej od największego reklamodawcy, to jest urzędu) ich funkcjonowanie jest skazane na szybką klęskę (za wyjątkiem redakcji obywatelskich, opartych na pracy wolontariuszy). Nie wspominam już o problemie przechodzenia dziennikarzy do pracy w urzędzie.
Patrząc na opublikowany niedawno przez urząd rejestr umów na pierwszy plan wysuwają się ogromne kwoty skierowane do redakcji i agencji medialnych na bliżej nieokreśloną promocję treści. Oczywiście za pieniądze publiczne. Należy sobie uświadomić, że kwoty te będą rosnąć i rosnąć w skali roku – podany licznik to stan na początek kwietnia 2016 roku i dotyczy WYŁĄCZNIE wydatków urzędu miejskiego. Doliczyć należy do tego kwoty z rejestrów umów spółek miejskich opublikowanych na blogu jawnyradom.blogspot.com oraz te z rejestrów nigdy nieopublikowanych np. radomskiego lotniska. Pełen ogląd na finansowanie lokalnych mediów z naszych pieniędzy jest więc ukryty skrzętnie przez lokalną władzę. Jednak to co najbardziej oburza mnie przy tych kwotach to nie ich wielkość a dysproporcje przy ich alokacji. Przyglądając się palecie lokalnych mediów łatwo możemy wskazać, które są na przysłowiowym garnuszku urzędu a które z publicznych pieniędzy nie dostały ani grosza. I tutaj pojawia się niebezpieczeństwo subiektywności i uznaniowości. Kto decydował o tym, że środki otrzyma redakcja X a nie redakcja Y. Czy ktoś kontroluje jakość i wskaźniki promocyjne, za które płacą sami mieszkańcy? Na ile o zastanej sytuacji możemy mówić w kategorii prostego podporządkowania i braku niezależności a na ile jak o niebezpiecznej symbiozie kiedy do uszu mieszkańców docierają informacje jedynie o jaskrawych przewinieniach władzy a lokalne dziennikarstwo śledcze i opinie już dawno wylądowały na cmentarzy przy Kilińskiego 30?